Święty Augustyn na pewno by się oburzył gdyby wiedział, że imieniem jego świętej matki Moniki, patronki ofiar molestowania, nazwano miasto, które znane jest z życia nocnego, wesołego miasteczka oraz deptaku pełnego butików i ekskluzywnych sklepów.
Santa Monica jest nadmorskim kurortem, który rozciąga się pomiędzy Pacific Palisades na północy, a Venice na południu. Ogólnie mówiąc to taki kalifornijski Sopot, z molo, 3th Street, hotelami oraz drogą dla pieszych i rowerzystów biegnącą aż do Manhattan Beach.
Jednak w porównaniu z Sopotem Santa Monica posiada ponad dwa razy więcej mieszkańców, a przez cały rok panuje tu sprzyjający klimat, dzięki oceanicznemu powietrzu i masywowi górskiemu Santa Monica. Miasto posiada swój College Santa Monica z pięknym uniwersyteckim kampusem (absolutnie malowniczym), a nawet swoją orkiestrę.
O plażach Kalifornii można by napisać książkę (czego na pewno nie zrobię, bo nie starczyłoby mi czasu), póki co widziałem cztery: Malibu Beach, Venice Beach, Manhattan Beach i Santa Monica State Beach. Z pewnością uda mi się zobaczyć ich więcej w najbliższym czasie, ponieważ do końca września trwają wakacje na UCLA. Osobiście pokochałem piasek w Santa Monica, może dlatego, że najczęściej się na nim wygrzewam, mam do niego zaledwie niecałe pół godziny pieszo z domu, a sama plaża jest tak szeroka, że nigdy nie jest zatłoczona.
Podobnie jak inne plaże w okolicy, jest wymarzonym miejscem dla surferów, więc jeśli chce się wziąć kąpiel trzeba uważać, aby nagle nie zderzyć się z deską surfingową. Niestety nie wszyscy surferzy wydają się panować nad swoim sprzętem, początkujących jest tutaj bardzo dużo. W końcu każdy musi spróbować tego sportu, a jak się nie uda to deska na balkonie na pewno wypadnie cool ;)
Wychodząc z Ashland Avenue od razu trafimy na drogę dla pieszych i rowerzystów, pełnej rikszy prowadzonych przez Afroamerykanów, półnagich biegaczy oraz spacerowiczów (czasem bardzo oryginalnych). Wokół niej rosną wysokie palmy, a im bardziej zbliżamy się do słynnego molo tym więcej pojawia się hoteli i nadmorskich sklepików. Idąc w kierunku molo natrafiamy na Muscle Beach, miejsca otwartego dla wszystkich wielbicieli kulturystyki, fitnessu i typowych „mięśniaków”. Na okolicznych trawniczkach często trwają różne sportowe zajęcia, a w okolicu znajduje się kilka (bądź kilkanaście) boisk do piłki plażowej.
Molo (Santa Monica Pier) zostało zbudowane w 1909 roku i do dzisiaj jest jednym z najważniejszych obiektów historycznych w mieście. Często pojawia się w filmach i serialach (poniżej fragment sceny z Forresta Gumpa), jest też miejscem wielu spotkań towarzyskich.
Prowadzi do niego kultowa Road 66, więc jeśli ktoś nie wyhamuje jadąc z górki to rzeczywiście, jak na amerykańskim filmie, jest w stanie wjechać na molo i zatopić swój samochód w oceanie. Oczywiście tylko teoretycznie, ponieważ sam koniec drogi jest zamknięty, o czym przypominają znaki umieszczone pod słynną bramą. Sześćdziesiątce szóstce została poświęcona mała gablota na samym końcu molo, w sklepie z pamiątkami możemy kupić dosłownie wszystko z dwoma diabolicznymi szóstkami.
Obok licznych sklepików, kawiarni i restauracji najbardziej charakterystycznym elementem molo jest wesołe miasteczko (Pacific Park), z historyczną karuzelą pochodzącą z lat 20. XX wieku, akwarium oraz z wielkim diabelskim młynem. „Wielkie koło” jest największą atrakcją tej miejscowości, widoczną z każdego miejsca na plaży i będącą jego wizytówką. Pojawia się na breloczkach, czapeczkach, koszulkach, kubeczkach, i mnóstwie innych rzeczy, co oczywiście umożliwia dobry zarobek małym sklepikom przeznaczonym dla turystów.
Schodząc z molo i przechodząc betonowa drogą nad ruchliwą Pacific Cost Highway trafimy do ciągnącego się na kilka kilometrów nadmorskiego parku, z którego roztaczają się przepiękne widoki na samą plażę, molo i ocean.
Jego najciekawszym odcinkiem jest Palisades Park, w którym natrafimy na rzeźby, camerę obscura oraz ogród różany. Charakterystyczne są dla niego wysokie, smukłe drzewa, które wydają się sięgać nieba.
Niestety nie wszystko jest w nim malownicze. Jest to bowiem miejsce koczowania wielu bezdomnych, dla których Santa Monica jest rajem, ze względu na łagodną pogodę, darmowe łazienki i prysznice na plaży oraz bogate restauracje hotelowe. Takie widoki nie są tutaj bardzo zaskakujące (możliwe, że bezdomności w Kalifornii poświęcę cały post, ale dopiero wtedy jak zgromadzę więcej materiałów).
Park kończy się w miejscu w którym Ocean Avenue skręca w prawo. Kiedy z niej zboczymy i pójdziemy troszeczkę w górę natrafimy na kilka bogatych uliczek. Ulokowały się one na północnym zboczu Santa Monica, nad uskokiem, z którego roztacza się niezwykła panorama na okoliczne wzgórza.
Uliczki porastają wysokie palmy, które rozdzielają poszczególne rezydencje. Wille rzeczywiście robią wrażenie swoim przepychem i bogactwem, ale ilość pomysłów architektonicznych zaczerpniętych z różnych stron świata przyprawia o zawrót głowy: latynoskie hacjendy, prowansalskie domki, wiejskie chatki, magnackie posiadłości. Mimo, że właścicielom pieniędzy na pewno nie brakowało, to czasem brakło dobrego gustu.
W okolicach znajdują się domu wielu współczesnych artystów. Trzeba wspomnieć, że w Santa Monica urodziło się kilku wybitnych aktorów np. Shirley Temple, Robert Redford czy Sean Penn, a samo miasto stało się domem dla wielu wybitnych artystów np. kompozytora musicali Cabaret i Chicago Johna Kandera oraz wybitnego brytyjskiego pisarza Christophera Isherwooda. Ceny nieruchomości są jednak na tyle zastraszające dla współczesnego amerykańskiego zjadacza chleba, że wiele osób woli mieszkać trochę dalej w LA, które mimo wszystko i tak jest dosyć drogie jak na realia amerykańskie.
Na zakończenie trzeba wspomnieć o deptaku znajdującym się na zamkniętej dla ruchu samochodowego ulicy 3rd Street, gdzie można dobrze zjeść i wydać dużo pieniędzy na zakup ubrań i nowości technologicznych. Oczywiście jak na takie miejsca przystało, nie może zabraknąć muzyków i artystów, którzy zabawiają spacerowiczów.
Przyznaję, że Santa Monica skradła moje serce i nie wiem czy św. Augustyn byłby zadowolony, że zakochałem się w jego świętej matce...
Comments