Często niepotrzebnie odkłada się podjęcie decyzji na później, bo wydaje się, że pożądane rozwiązanie przyjdzie w innym momencie niż się spodziewamy. Może czasem to pomaga, ale nie w przypadku biletów na przedstawienie w jednej z najbardziej prestiżowych sal operowych świata - Metropolitan Opera. Jeszcze przed wyjazdem do Kalifornii, planując mój grudniowy pobyt w Nowym Jorku, jednym z kluczowych punktów programu było dla mnie wybranie się na jedno przedstawienie do Met Opera. Sprawdzając bilety doszedłem do wniosku, że ceny są tak astronomiczne, że spróbuję na miejscu skorzystać z opcji tzw: rush tickets. Bilety te są dostępne online w kwocie 25$ i można je kupić na cztery godziny przed przedstawieniem.
Bardzo mi zależało aby pojawić się na przedstawieniu opery Kevina Putsa The Hours, w której występują takie gwiazdy jak Renée Fleming czy Joyce DiDonato. Libretto oparte jest na adaptacji powieści Michaela Cunninghama, na niej zresztą bazuje film o tym samym tytule z muzyką Philipa Glassa. Wiele dobrego słyszałem o tej operze, widziałem jej zapowiedzi, a po przyjeździe do Nowego Jorku wszędzie otaczały mnie reklamy The Hours. Parę osób z Kalifornii opowiadało mi, że koniecznie powinienem zobaczyć tą operę. Tak też zamierzałem zrobić. Pomyślałem zresztą, że jest dużo możliwości zdobycia biletów skoro będą aż cztery spektakle, więc na jakiś na pewno się załapię.
Pierwszy moja próba zakupu biletu nastąpiła 4 grudnia. Na cztery godziny przed przedstawieniem spróbowałem swoich sił w konkursie, kto szybciej wciśnie pożądany klawisz i przesunie kursorem na ekranie. Niestety… Bilety rozeszły się w minutę, a ja nawet nie zdążyłem się zorientować, kiedy system poinformował mnie: SOLD OUT. Oczywiście byłem zawiedziony, ale pomyślałem: "Co tam, mam jeszcze trzy szanse".
7 grudnia wybrałem się na rozmowę z Markiem Adamo w jego domu na Manhattanie (zresztą miałem niesamowitą okazję poznać jego życiowego partnera Johna Corigliano). Już parę osób poinformowało mnie wcześniej, że jeśli zamierzam rozmawiać z Markiem to muszę sobie zarezerwować dużo czasu. No tak, to nie problem, po to tu przyjechałem, ale przecież wieczorem jest kolejne przedstawienie The Hours, muszę koniecznie kupić bilety. Mark jest uroczym człowiekiem, rozmawialiśmy w salonie o historii jego życia, jak nie mógł się zdecydować czy być dramatopisarzem czy kompozytorem, i o jego operze poświęconej Marii Magdalenie (największym sukcesem okazała się opera Little Women, która miała swoją premierę w Met). Czas uroczo mijał na wygodnej kanapie, w otoczeniu różnych pamiątek, które Adamo i Corigliano przywieźli ze swoich wypraw. Mark zasypywał mnie anegdotkami, historiami ich poznania, szczegółami dotyczącymi wykonania niektórych utworów. W konsekwencji możliwość zakupu rush ticket bezpowrotnie przepadła… Cóż… trudno było powiedzieć podczas wywiadu: „Przepraszam Mark, zaraz wrócę bo muszę kupić tanie bilety do Metropolitan Opera”. Kolejna szansa przepadła.
No i stało się… 9 grudnia okazało się, że nastąpił cyber atak na system Metropolitan Opery. New York Times pisał, że nie działają kasy biletowe, centrala telefoniczna i że coś takiego pojawiło się po raz pierwszy w historii Met. Musiało się to oczywiście stać przed kolejnym wykonaniem The Hours Kevina Putsa. Trzecia szansa… Rano 10 grudnia pojechałem do Metropolitan Opera rozgorączkowany, że może uda mi się kupić rush ticket w kasie biletowej. Portierzy poinformowali mnie jednak, że kasy nie funkcjonują i nie będę w stanie kupić biletów na dzisiejsze przedstawienie. Nikt nie wie ile miejsc zostało sprzedanych, a ile jeszcze zostało… W każdym razie nie dostanę się na dzisiejszy spektakl.
OMG (Oh My God ;)) czyżby prześladował mnie pech… Może to jakaś klątwa rzucona przez Virginię Woolf, która za wszelką cenę była niezadowolona ze spektaklu i absolutnie nie chciała abym się na nim pojawił. Co mam teraz zrobić. Czy system zostanie odblokowany do ostatniego przedstawienia The Hours?
Dni mijały na spotkaniach ze znajomymi Polakami, wizytami w muzeach i koncertach jazzowych, a rozpoczynały się od porannego sprawdzenia strony Metropolitan Opera. Komunikat był jednak ten sam… „Strona nie działa… Sprzedażą biletów zajmuje się The Lincoln Center”. Tak, sprzedawali bilety i to za 50$ więc cena była akceptowalna, tylko akurat nie na The Hours. Pomyślałem. „Dobra. Rezygnuję z Kevina Putsa, niech będzie Verdi…” Ale kiedy próbowałem kupić bilet okazało się, że wszystkie przedstawienia są sprzedane… Jednym słowem nie dostanę się do Metropolitan Opera. Z ciężarem na sercu westchnąłem i pogodziłem się porażką. Przyjąłem też do wiadomości jaki byłem głupi, że jeszcze będąc w Polsce nie kupiłem biletu.
15 grudnia byłem bardzo zajęty, musiałem sprawdzić pracę magisterską studentki, która nie zdążyła jej napisać przed moim wyjazdem. Kiedy skończyłem o godzinie 13.30 przypomniało mi się, że przecież o 14.00 sprzedają rush tickets i może odblokowali stronę. I…. tak…. Strona została odblokowana, mogłem znów brać udział w konkursie kliknij szybko i skutecznie za 25$.
Co za pech… Moje klinięcia nie były w żaden sposób skuteczne. Albo było bardzo mało biletów w tej puli albo po prostu nie miałem szczęścia. Ale przecież nie wszystko było stracone. Mogłem kupić normalny bilet na stronie Metropolitan Opera i zapłacić 200$. Powiedziałem sobie… „Wojtek, w końcu raz się żyje i taka okazja się już nie powtórzy. To ostatnie przedstawienie i czy naprawdę chcesz iść na Verdiego? Nie… zaryzykuj i kup ten bilet”. To prawda. Gdyby nie Fundacja Fulbrighta to nigdy bym się tu nie pojawił i nawet nie pomarzyłbym o pójściu do Metropolitan opera.
Kupiłem więc najdroższy w mojej historii bilet i z dumą udałem się do Metropolitan Opera w strugach deszczu. Jak na złość nagle po słonecznym dniu zmieniła się pogoda w Nowym Jorku. Nie sądziłem, że moje buty mogą przemoknąć tak szybko, a perspektywa siedzenia w wilgotnych skarpetkach na wymarzonym koncercie raczej mnie nie zachwycała. Musiałem więc kupić nowe co okazało się genialnym rozwiązaniem, które pozwoliło mi na delektowanie się muzyką, a nie chlapiącą wodą w butach.
W końcu, po czterech próbach zakupu biletu i cyber-ataku pojawiłem się w Metropolitan Opera. Nigdy nie widziałem tylu ludzi na współczesnym przedstawieniu operowym współczesnego kompozytora. Kłębili się w holu, w przejściach, w toaletach, miałem wrażenie, że budynek pęknie od ludzkiego ścisku. Przechodziłem z jednego piętra na drugie i napawałem się pięknym wnętrzem i przestrzenią. Udało mi się jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu wejść na balkon z którego roztaczał się wspaniały widok na całą salę.
Moje miejsce nie było zachwycające, widać, że należało jak na nowojorskie warunki do tanich. Miałem za to niezwykłą przyjemność poznać bardzo sympatyczne małżeństwo z San Francisco, z którym nie mogłem się rozstać i umówiliśmy się na kolejne spotkanie. To był taki przemiły dodatek do tego najtańszego miejsca.
Muzyka Kevina Putsa wcisnęła mnie w fotel, tonalna, ale nie banalna, bardzo emocjonalna i pięknie zorkiestrowana. Nie miała w sobie amerykańskiego blichtru i elementów muzyki popularnej, była chwilami bardzo odważna pod względem materiału dźwiękowego, częściowo minimalistyczna, ale nie repetytywna. Partie wokalne były przepiękne, wszystkie trzy solistki olśniewały swoimi głosami. Niezwykle ciekawa partia chóru oraz trzy plany scenograficzne, które przeplatały się ze sobą, skąpane w grze świateł, dodawały całości końcowego efektu. Opera rozwijała się od bardzo statycznej narracji w pierwszym akcie, aby w drugim po dramatycznych wydarzeniem i splocie relacji dojść do medytacyjnego finały.
W ostatniej scenie trzy głównie postacie śpiewają tercet, który dosłownie wyciska łzy z oczu… Cały mój rząd płakał, łącznie ze mną… Wszyscy przeżywaliśmy jakieś niezwykłe katharsis… Prosty i przeszywający finał długo jeszcze dźwięczał w mojej głowie… Obijał się po zakończeniach neuronów i nie mógł mnie opuścić… To był kolejny ostatni atak, tym razem atak muzyczny. Poddałem się. Wychodziłem oczarowany… Nie chciałem aby ten atak się skończył…
Comments