Kiedy miałem 8 lat mój brat otrzymał od swojego kolegi pocztówkę z Nowego Jorku. Pamiętam, że było na niej zdjęcie Empire State Building. Poza kreskówkami i filmami to było moje pierwsze rzeczywiste dotknięcie Ameryki. Wieżowiec od razu absolutnie mnie zafascynował i wtedy obiecałem sobie, że kiedyś go zobaczę. Wydawał się przyciągać swoją elegancką sylwetką i zachęcać abym kiedyś go odwiedził.
Ta dziecinna mrzonka spełniła się dopiero ponad 30 lat później. Ale od 1986 roku Manhattan bardzo się zmienił. W 2001 runęły słynne „dwie wieże”, a potem powstało wiele nowych strzelistych i wyjątkowo smukłych wieżowców przewyższających Empire State Building i w końcu najwyższa wieża World Trade Center. Jednak to Empire ciągle mnie zachwyca...
Moja córka koniecznie chciała wjechać na Empire State Building, mimo, że World Trade Center jest zdecydowanie wyższy i widać z niego Empire ;) (pytanie co jest lepiej zobaczyć: cały Nowy Jork bez Empire, czy Empire z Nowym Jorkiem bez World Trade Center). Cieszę się, że nie staliśmy za długo w kolejce oczekujących i właściwie bardzo szybko weszliśmy do środka. Na piętrze, jeszcze przed wejściem do windy, można było zobaczyć wystawę poświęconą historii wieżowca i zdjęcia z najsłynniejszych filmów, w których występował.
Zdecydowaliśmy się wjechać jedynie na tradycyjne 86 piętro, a nie na nowo otwarte 102, i uważam, że był to wspaniale spędzony czas. Udało nam się „załapać” na łunę rozciągającą się po zachodzie słońca. Całe miasto wydawało się absolutnie bajkowe i nierealne. Iglice niektórych wieżowców zaczęły rozbłyskać kolorowymi światłami, wydawały się jak z jakiejś amerykańskiej baśni tysiąca i jednej nocy. Nowy Jork występował tym razem „w wieczorowej sukni” i wywierał piorunujące wrażenie…
Dużo ludzi mówi mi, że nie marzy aby zobaczyć Amerykę, że to zbyt duży kraj. Nowy Jork jest za hałaśliwy, brudny i panuje w nim chaos. Może dlatego trochę bałem się odwiedzić to miejsce, które wydawało mi się dalekie od mojego ideału życia. Ale im dłużej przebywałem w Nowym Jorku tym więcej widziałem zalet tego miasta w porównaniu do Los Angeles. Jedną z nich jest bliskość wszystkich wydarzeń i budynków, ponieważ Manhattan rozciąga się na niewielkim obszarze. Drugą zaletą jest życie nocne miasta, które oferuje wiele atrakcji od przedstawień na Broadwayu, po koncerty w ekskluzywnych salach i występy słynnych (i mniej znanych) gwiazd w barach i restauracjach. Życie nocne w Nowym Jorku wciąga…
Zastanawiam się jednak nad przesłaniem, które niesie budowanie coraz to wyższych wieżowców na tak niewielkim skrawku ziemi jaką jest Manhattan. Kiedy zaczęto budować w średniowieczu katedry, każda kolejna z nich miała być wyższa, i każda miała pokazywać bogactwo miasta i jego mieszkańców. Im katedra była piękniejsza i wyższa od poprzedniej tym miasto mogło liczyć na większą ilość gości i tym samym rósł zysk ze sprzedawanych produktów. Katedra nie była więc tylko budowlą sakralną, była na równi świecką. Wydaje się, że amerykańskie wieżowce zaczęły w XIX wieku naśladować gotyckie katedry – każdy kolejny musiał być wyższy od poprzedniego. W Nowym Jorku przybrało to jednak jeszcze inną formę. Na tak wąskim terytorium, na którym nie można postawić za dużo budynków, schody ewakuacyjne należy wyprowadzić na zewnątrz aby zaoszczędzić przestrzeń. Ekonomia przestrzeni stworzyła wieżowce. Przykładem jest słynny Flatiron z 1902 roku w kształcie wąskiego żelazka. W Nowym Jorku nie ma skrawka wolnej, niezagospodarowanej przestrzeni (tak jak na przykład w Los Angeles) ponieważ jest ona na wagę złota. Buduje się wieżowce na maleńkich działkach, ale tylko na Dolnym Manhattanie, który leży na twardym, skalistym podłożu.
Czy dzisiaj budowanie wieżowców ma jeszcze jakiś sens? Ludzie ciągle sięgają nieba, nawet jeśli nie wierzą, że istnieje ktoś lub coś kogo nazywamy Bogiem. Ciągle wierzymy, że możemy wyżej i lepiej i bardziej, a nagle okazuje się, że dosięga nas niemoc, bo nie możemy wyżej, lepiej i bardziej… Upadamy pod ciężarem swoich ambicji i oczekiwań. Czy Nowy Jork upadnie kiedyś? Na razie nieustannie się zmienia. Ale tak jak w gotyku zawalenie się stropu katedry w Reims, która zresztą pozostała nie ukończona) pokazało, że są jednak granice ludzkich możliwości. W przypadku ludzi to bardzo symboliczne… Szaleństwo jest znakiem zawalenia się „naszego stropu” albo naszego systemu. Nie zawsze można życie zbudować na skale…
Może dlatego czasem warto zniżyć się i zobaczyć świat z nieco niższego poziomu. Z perspektywy niebios nie zauważamy szczegółów i ludzi… Odlatujemy wśród chmur, wydaje nam się, że jesteśmy bogami. Dobrze zobaczyć świat z wysoka, ale tkwienie na dachu wieżowca odrywa nas od ludzi. Ci, którzy posiadają penthouse w Nowym Jorku na pewno nie są ubodzy, są raczej tymi którymi nazywamy boga(cza)mi. Dziwne są to słowa w języku polskim: (u)bogi i boga(ty), które posiadają ten sam źródłosłów. Stojąc na 86 piętrze Empire State Building zastanawiałem się gdzie tkwi odpowiedź na pytanie o człowieczeństwo i o nasze dążenie do nieba.
Jako dzieciak uwielbiałem oglądać cykl filmowy „W Starym Kinie”. Parę lat po oglądnięciu słynnej pocztówki z Empire, mogłem podziwiać słynnego King Konga. Oglądana wystawa podczas zwiedzania wieżowca na nowo przypomniała mi ten fakt. King Kong wszedł na Empire State Building aby pokazać wszystkim kto jest najważniejszy. To miało być zademonstrowanie siły, pokazanie dominacji (oczywiście interpretacji można znaleźć jeszcze sporo, była to też z pewnością próbą ucieczki przed ludźmi)…
Może ten film mówi wiele o nas i o naszej zwierzęcej przeszłości albo raczej teraźniejszej obecności. Czy miłość jest w stanie wyrwać nas ze zwierzęcych instynktów dominacji? Wątpię… Kinga Konga tylko oślepiła i stanowiła początek jego końca… Wielu oślepia i doprowadza do upadku z wysokiego wieżowca… Z drugiej strony wszyscy chcemy wierzyć w miłość…
Comentarios