Kalifornia to tak naprawdę kraina pustynna, nieprzyjazna człowiekowi, gdzie słońce przypieka (dosłownie: pali) od rana do wieczora, przez co ziemia i powietrze są niebywale suche, a woda jest towarem deficytowym. Nie widać tego tak bardzo na wybrzeżu, gdzie klimat dzięki oceanicznemu powietrzu jest łagodniejszy, a niebo często spowijają chmury. Sprawa wygląda jednak inaczej, kiedy wyjedzie się kilkaset km lub mil (jak kto woli) w głąb lądu. Wtedy robi się naprawdę gorrrrąco...
Dzięki zaproszeniu Cesara Favili, sympatycznego profesora z wydziału muzykologii UCLA, przybywam w jego uroczym domu w Palm Springs rozkoszując się niesamowitymi widokami na okoliczne góry i wspaniałym ciepłem. (To miasteczko zdecydowanie nadaje się na osobny wpis na blogu). Szalenie gościnny Cesar już pierwszego dnia zabrał mnie swoim samochodem na wycieczkę. Dzięki czemu miałem okazję zwiedzić mój pierwszy park narodowy w Stanach Zjednoczonych - Joshua Tree National Park. Park, który naprawdę zapiera dech w piersiach...
Pustynny i praktycznie płaski teren (za wyjątkiem kilku wzgórz) parku porastają różnego rodzaju kaktusy, niektóre można zidentifikować i z pewnością kupić w wersji mini w sklepie. Oto kilka przykładów, dużych i małych, wysmukłych i okrąglutkich kaktusów i kaktusików, niektóre z nich rosną w doniczkach i w ogródkach w Palm Springs.
Kaktusy nie należą do bardzo sympatycznych towarzyszy człowieka, straszą swoimi kolcami, które wcale nie muszę być długie i ostre, wystarczy jednak, że dobrze się do nas przyczepią. No właśnie... Na terenie parku znajdziemy niezwykle niebezpieczny kaktus, który z pozoru wygląda dosyć niewinnie, ale lepiej się do niego nie zbliżać, gdyż posiada niezwykłą właściwość. Nie trzeba go dotykać, aby poczuć jego bliską obecność, ponieważ... sam dosłownie skacze na ludzi i zwierzęta. Stąd też jego nazwa Cylindropuntia fulgida - po angielsku jumping cholla. Ilość skaczących kaktusów rosnących w parku jest dosłownie przerażająca. Wyglądają jak obcy, którzy przybyli z innej planetu i chcą zaanektować przestrzeń pustyni. Bliskie spotkania z tymi przybyszami kończą się drastycznie, ponieważ igły kaktusa wpijają się w ciało swoimi zębami i dotkliwie ranią (co można obejrzeć na krókim filmiku, na szczęście bez mojego udziału...)
Skaczące kaktusy nie są jednak główną atrakcją parku. Mijając wypalone słońcem tereny zauważamy różne formacje skalne, które przybierają czasem bardzo ciekawe kształty (na przykład czaszki - skull rock). Przypominają trochę nasze Góry Stołowe z tym, że rośliność rosnąca wokół nich jest bardzo specyficzna i nieporównywalna z niczym.
Unikatową rośliną, od której wziął swoją nazwę park, jest rodzaj drzewa z rodziny jukkowatych o fantazyjnych kształtach. To Joshua Tree - drzewo Jozuego - nazwane na cześć starotestamentowego proroka przez wędrujących Mormonów. Podobno kształt tej rośliny przypominał im Jozuego wskazującego na Ziemię Obiecaną. Rzeczywiście jego gałęzie wygięte w różnych kierunkach sugerują zastygły ruch - tak jakby drzewo żyło kiedyś pod postacią człowieka, ale z nieoczekiwanych przyczyn zamarło.
Po wjeżdzie do parku zauważamy tylko pojedyncze sztuki Joshua tree, następnie ilość drzew stopniowo wzrasta, aż w pewnym momencie mamy do czynienia z proroczym lasem. Widok jest niezwykły, ma się wrażenie, że na chwilę przenieśliśmy się do innej rzeczywistości, cofnęliśmy się w czasie do epoki koczowniczej.
Mijając dziesiątki drzew Jozuego docieramy do najważniejszego miejsca, Key View. Ze szczytu San Bernardino Mountains rozciąga się malowniczy widok na okoliczną dolinę Coachella, od Palm Springs aż po Salton Sea. Panorama jaka ukazuje się naszym oczom jest zdumiewająca, czego niestety zdjęcia nie oddają w pełni.
Trudno mi odpowiedzieć na pytanie czy spotkanie z drzewem Jozuego stanowiło zapowiedź jakiegoś bliżej nieznanego dla mnie proroctwa. Może mam tu jeszcze wrócić na dłużej, odwiedzić Cesara, KC, Marilyn Monroe, no i, zawsze wyglądającego na przestraszonego, Mr. Pibbsa :) ?
Comments