Gdybym po śmierci mógł spotkać jakiegoś kompozytora, to niewątpliwie jednym z nich byłby Mr. Henry Purcell.
Moja przygoda z jego twórczością rozpoczęła się na studiach podczas zajęć z historii muzyki baroku. Kiedy dr Danuta Mirka włączyła fragmenty z The Fairy Queen oraz King Arthur w wykonaniu Les Arts Florissants pod kierownictwem Williama Christie absolutnie oniemiałem. „Taka świeżość harmoniczna, melodyczna, to niebywałe” – pomyślałem. „Tyle retoryki, ekspresji, a jednocześnie taka uderzająca prostota środków”. Mr. Henry od razu stał się moim idolem i pozostał nim do dnia dzisiejszego. Jest jednym z tych kompozytorów, których cenię najbardziej, ponieważ potrafił prostymi środkami skomponować głęboką i poruszającą muzykę.
Nie będę się rozwodził nad biografią kompozytora, który żył krótko, bo tylko 36 lat, ale skupię się na własnym stosunku do jego muzyki. Talent melodyczny i harmoniczny Mr. Henry’ego jest niebywały. Jego lamenty miłosne (Laments) i skargi (Plaints) są absolutnie zjawiskowe, chociaż wielu kompozytorów barokowych pisało podobne. Wystarczy posłuchać passacaglii „How Happy the Lover” („Jak szczęśliwy kochanek”) z semi-opery King Arthur albo chóru „If love's a sweet passion why does it torment" („Jeśli miłość jest słodką namiętnością to dlaczego udręcza”) z The Fairy Queen. Na bazie prostej konstrukcji harmonicznej wznosi się oszałamiająca i chwytająca za serce melodia. Jednocześnie przy całej swojej melodyczności, Mr. Henry unika banalnych rozwiązań, przy każdym powtórzeniu odrobinę modyfikuje rytm, zmienia niektóre dźwięki i wprowadza nowe rozwiązania harmoniczne. Bawi się językiem angielskim i ukazuje głębię znaczeń poszczególnych słów. Wzrusza i zachęca do refleksji… Załączam nagrania zespołu Les Arts Florissants, dzięki którym zakochałem się w Mr. Henrym.
Wiele osób zna z twórczości Mr. Henry’ego jedynie Lament Dydony z jego opery Dido and Aeneas, w której przekracza pomysły Signora Monteverdiego z Lamento della Nimfa. Na bazie czterech dźwięków kreśli melodię, która wyraża wielką miłość, po której stracie pozostaje bohaterce już tylko ból, tęsknota i pragnienie śmierci… Dydona żegna się z życiem i decyduje się popełnić samobójstwo. Wie, że bez miłości Eneasza, nie potrafi już żyć. Chromatyczne opadające dźwięki basu prowadzą ją od cierpienia do grobu.
Och… Jeff Buckley, co za wykonanie…
Lament „O let me weep, for ever weep!” („Och, pozwól mi płakać, płakać już zawsze!”) z semi-opery The Fairy Queen również jest absolutnym mistrzostwem. Tym razem Mr. Henry nie powtarza kilku nut w basie, ale wprowadza urzekający dialog sopranu ze skrzypcami. Jakby instrument chciał pocieszyć zbolałą duszę bohaterki i powiedzieć „nie płacz, jestem przy Tobie i współczuję Ci” (tutaj znów nasuwa się analogia do roli męskiego chóru z Lamento della Nimfa Signora Monteverdiego, który wspiera rozpaczającą nimfę). Nie potrafię powiedzieć, który z tych lamentów jest bardziej wzruszający, mimo że oba są skomponowane w odmienny sposób.
Pośród arcydzieł Mr. Henry'ego muszę wspomnieć jeszcze o dwóch absolutnych perełkach, przy których często odpoczywam. Pierwsza z nich to aria da capo "Music for the While" napisana na sopran lub tenor (kontratenor), wiolę basową i klawesyn, która pochodzi z muzyki do Edypa Sofoklesa w adaptacji Johna Drydena i Nathaniela Lee. Tutaj również pojawia się stale powtarzają się melodia w basie, w przeciwieństwie jednak do Lamentu Dydony, wnosi się, a nie opada. Z tekstu od razu możemy się dowiedzieć dlaczego: „Music for a while Shall all your cares beguile” („Muzyka na chwilę, niech wszystkie Twoje troski oszuka”). Mr. Henry jak Dr Henry daje nam wspaniałe antidotum: „Powtarzaj tą frazę ciągle wznosząc się w górę, a Twoje troski znikną”. Radzę każdemu posłuchać tej arii w wykonaniu Andreasa Scholla i zatopić się w dźwięku basowej gamby. Mnie unosi w górę, jest jak wyborne wino…
Druga perełka także przywołuje orficką moc muzyki. „Strike the viol” pochodzi z szóstej ody napisanej na urodziny królowej Anny. „Uderz w wiolę, dotknij lutni; Obudź harfę, zainspiruj flet” to muzyka pełna tanecznego charakteru. Wszystko pulsuje energią, muzyka zaklina rzeczywistość, budzi ze snu, podrywa do tańca…
Jeśli miałbym coś wybrać z całej muzyki Mr. Henry’ego, to wystarczyłoby mi tylko te sześć fragmentów. Dzięki nim jest dla mnie mistrzem melodii i muzycznym geniuszem. Po nim nikt z angielskich kompozytorów nie potrafił już tak pisać.
Och… Zapomniałbym o kilku wspaniałych drobiazgach. Abyście drodzy czytelnicy nie myśleli, że Mr. Henry pisał tylko ckliwe melodie, proponuję posłuchać, jak potrafił bawić się muzyką i kreślić dramaturgię. Tutaj też był geniuszem. Oto parę przykładów:
Fantastyczna diaboliczność – Mr. Henry uwielbiał elfy i czarownice, potrafił wykreować niesamowite nastroje rodem z Harry’ego Pottera, tak jak to zrobił w scenie z czarownicami w operze Dido and Aeneas. Wirtuozeria wokalna i kunszt dramatyczny osiągają tutaj absolutne szczyty.
Dowcipna obsceniczność – mimo że Mr. Purcell tak wiele pisał o miłosnym cierpieniu, pozwolił sobie też zakpić z tego uczucia w żartobliwej scenie pomiędzy Corrydonem i Mopsą, która opowiada o jednym, jedynym niewinnym pocałunku. To absolutny prekursor amerykańskiego musicalu.
Muzyka knajpiana – Mr. Henry na pewno świetnie się bawił w wielu rybackich tawernach, skoro stworzył tak przezabawną muzykę. Ten fragment przypomina barokowe szanty i był dla mnie wielką inspiracją podczas pisania Captaina Who.
Jestem wdzięczny Mr. Henry Purcellowi za jego muzykę, która nauczyła mnie bardzo wiele. Pokazała mi, jak unikać banalnych rozwiązań i wyznawać miłość do melodii – najdoskonalszej ekspresji ludzkich uczuć (na temat melodii napiszę zresztą w osobnym poście, przytaczając parę interesujących obserwacji psychologów i teoretyków muzyki).
Dla mnie, podobnie jak dla Johna Drydena Mr. Henry Purcell jest the godlike man – boskim człowiekiem (albo boskim facetem, jak kto woli). Z całą szczerością mogę wyznać: “I Love You Mr. Henry and I dedicate to You my small musical. I hope You will enjoy it! And let me meet with You after my death…”
Comentários