Moje ostatnie urodziny zapiszą się w mojej pamięci jako niezwykły czas. Zostałem zaproszony przez wykładowcę UCLA, którego wtedy w ogóle nie znałem, do jego domu w Palm Springs. Był to zupełnie nieplanowany, spontaniczny pobyt, który przemienił się w imprezę (Nie piszę tego aby się chwalić, ale żeby dać wszystkim do zrozumienia, że życie pisze dla nas ciekawsze scenariusz niż te, które ciągle próbujemy pchać rozbijając sobie głowę – [moja głowa została już rozbita przynajmniej z kilka razy i może dlatego zaczęła w końcu myśleć, <lepiej późno niż wcale>] ;) ).
Moi gospodarze zaprosili swoich przyjaciół i tak spędziłem urodziny w otoczeniu życzliwych, sympatycznych ludzi, których tak naprawdę w ogóle nie znałem. Kiedy całe towarzystwo przeniosło się do basenu, i zaczęło sączyć tequilę, rozpoczęły się rozmowy o życiu…
Jeden z przyjaciół moich gospodarzy zadał mi pytanie dlaczego wybrałem Kalifornię i właściwie po co tu przyjechałem. Odpowiedziałem, że tak naprawdę chcę zrobić projekt, z którego dowiem się czegoś o sobie i nabrać dystansu do tego co robię. Mój rozmówca zadał kolejne pytanie:
- "Czy wiem dlaczego ludzie przyjeżdżają do Kalifornii"
Ja: "Bo jest słońce, ciepło, nie ma zimy i natura jest piękna?"
"Nie" – odpowiedział – "przyjeżdżają ponieważ czują, że czegoś im w życiu brakuje i chcą zacząć swoje życie od nowa, a Kalifornia pomaga im uwolnić się od przeszłości i wyzwolić swój potencjał".
Odparłem: "W ogóle o tym nie myślałem".
Mój rozmówca zaczął mi odpowiadać różne historie ludzi, którzy przyjechały do Kalifornii, a moje oczy stawały się coraz większe i większe… Dziwne pytania w moje urodziny – pomyślałem, jakby to wszystko miało jakiś symboliczny sens… A może to o mnie chodzi… Może właśnie po to tu przyjechałem?
Zapomniałem o tamtej rozmowie do zeszłego tygodnia, kiedy przez przypadek wszedłem do księgarni i zupełnie niechcący zauważyłem interesującą książkę: „The Artist’s Way”. Bardziej niż nagłówek zaciekawił mnie jej podtytuł: „A Spiritual Path to Higher Creativity”. Okazuje się, że jest to już 30 wydanie tej książki, o której nikt na Akademii Muzycznej w Katowicach mi nie powiedział, a która w moim mniemaniu jest kluczowa do zrozumienia na czym polega kreatywność i jak ją w sobie uruchomić. Zacząłem gdybać… Gdybym 18 lat temu wiedział o tej książce… to nie tak zaplanowałbym swoje życie… Ale nie było wtedy na Akademii nikogo kto mógłby mi o tym powiedzieć.
"Jeśli pozostajemy zablokowani w jakiejś dziedzinie życia, dzieje się tak najczęściej dlatego, że wydaje nam się to bezpieczniejsze. Może nie jesteśmy szczęśliwi, ale przynajmniej wiemy, jacy jesteśmy... Lęk przed własną kreatywnością to w dużym stopniu lęk przed nieznanym" - pisze Julia Cameron.
Książka jest dedykowana wszystkim, którzy chcieli rozpocząć życie artysty lub rozpoczęli, ale nie są w stanie podążać tą drogą bo brakuje im kreatywności, zablokowali się na jakimś etapie swojego życia. Autorka opierając się na własnym bogatym doświadczeniu opisuje jak przezwyciężyć kryzysy twórcze i czerpać radość z tworzenia. Przeprowadza czytelnika przez 12 tygodniowy kurs kreatywności i uczy go podstawowych narzędzi, które może stosować przez całe życie. Opisuje doświadczenia artystów z różnych epok, a także ludzi, którym pomogła. W procesie uzdrawiania i odblokowywania zaleca obok wielu zadań codzienne pisanie tzw: Morning Pages. Obojętnie czy jesteś malarzem, rzeźbiarzem, kompozytorem, poetą, reżyserem, scenarzystą codziennie rano masz napisać trzy strony tekstu. Może to być cokolwiek, masz przestać się oceniać, skupić się na procesie pisania i po prostu uruchomić proces kreatywności.
Ponieważ pogoda zmieniła się na letnią zdecydowałem się, że moje Morning Pages będę pisać zawsze nad oceanem… Mimo, że przez kilka dobrych lat prowadziłem dziennik to muszę przyznać, że pisanie trzech stron tekstu w kalifornijskiej scenerii wyzwoliło coś innego. Można by to nazwać „duchem tego miejsca”. Z tekstów, które przelewałem na papier pojawił się obraz rzeczywistości. W moich dziennikach zawsze analizowałem przeszłość i próbowałem wyciągnąć wnioski… (może to skutek duchowości, która stawiała na pierwszym miejscu grzech i rachunek sumienia). Krytykowałem się za wszystko, za błędy, które popełniłem i złe wybory życiowe, za bycie konformistą. Teraz stało się coś zupełnie innego. Przemówiła do mnie rzeczywistość. Wyzwolenie z tego co musiałem, czego nie mogłem, co inni powiedzieli i z czym sobie nie poradziłem…
Zacząłem się czuć wyluzowany, zrelaksowany, nie obciążony historią mojego kraju i moją własną historią. Fale same zaczynały zabierać przeszłość… Wspaniałe poczucie bycia samemu ze sobą. Czy na tym polega właśnie kalifornizacja? Proces, który pomaga pożegnać się z przeszłością i zacząć od nowa? Nie trzeba palić marihuany na Venice Beach oby odpędzić demony przeszłości. Kalifornizacja to po prostu branie życia takim jakie jest, czerpanie z tego co nad podpowiada, podążanie za głosem serca, pozytywne nastawienie do życia, odwaga bycia sobą, rozwijanie swojego potencjału oraz duch wolności. Duch wolności, którzy jedni nazwą szkodliwym - zgniłym liberalizmem, a inni po prostu samym życiem, które uczy nas abyśmy się dali zaskoczyć, a my kurczowo trzymamy się wszystkiego co możemy bo tak naprawdę się boimy stracić pewność i uznać, że rzeczywistość jest dynamiczna.
c.d. nastąpi
Wojtku, świetnie się czyta Twoje wpisy, dzięki!!! Kiedyś też mi się wydawało, że studia artystyczne powinny uczyć kreatywności. Po pięciu latach w katowickiej Akademii doszedłem do wniosku, że jest to system, który jest celem samym w sobie. Artysta albo się w nim odnajdzie, albo przestanie być artystą. I choć tych, którzy się odnajdują nie jest wielu, muszę przyznać, że oprócz etatowych urzędników spotkałem tam wiele wspaniałych, inspirujących osób. Zastanawiam sie, co by było, gdyby ten majestatyczny gmach, z całym inwentarzem i przyległościami, magicznie teleportować w okolice Palm Springs. Może nagle okazałoby się, że to tylko katowicka mieszanka powietrza i pyłu blokuje prawdziwy potencjał całego miejsca? Powodzenia!!!