W poszukiwaniu wewnętrznego spokoju, którego nie potrafiłem odnaleźć w wyjątkowo wietrznej i chłodnej w tym roku Santa Monice, pojechałem na pustynię. To było moje pierwsze takie doświadczenie bowiem nigdy nie udało mi się dotrzeć na Saharę (przeżyłem tylko burzę znad Sahary na Wyspach Kanaryjskich). Początkowo była to tylko wycieczka, która jednak potem przerodziła się w coś więcej.
Death Valley (Dolina Śmierci) obok Parku Narodowego Yosemite jest chyba największą atrakcją Kalifornii. Rozciągająca się na kilkanaście kilometrów dolina, która wita turystów różnobarwnymi skałami oraz ekstremalnymi temperaturami dosłownie zawróciła mi w głowie.
Na noc zatrzymałem się z moim przyjacielem Andrzejem Ślązakiem, pianistą i Fulbrighterem z Polski, którego poznałem w Kalifornii, w odludnym miasteczku Death Valley Junction. Trudno je w sumie nazwać miasteczkiem bo stoi tam tylko kilka budynków, ale kiedyś była to mieścina tętniąca życiem. W Kalifornii nie tylko poszukiwano złota, ale niektóry zbili majątek na tajemniczej substancji nazywanej boraksem. W okolicach Death Valley Junction działała jedna kopalnia boraksu, dzięki której powstał hotel dla jej pracowników.
Kiedy rezerwowałem nocleg nie spodziewałem się, że będzie to tak niezwykłe miejsce. Na internetowych zdjęciach wydawało mi się dosyć brzydkie, zdecydowałem się je zarezerwować tylko dlatego, że było blisko wszystkich ważnych miejsc, które chcieliśmy odwiedzić. Rzeczywiście jak przyjechaliśmy do hotelu o egzotycznej nazwie Amargosa zobaczyliśmy głównie obdrapane z farby ściany. Było to jednak tylko chwilowe wrażenie, we wnętrzu hotel był dobrze wyposażony i bardzo czysty, a obsługa przemiła.
Podczas zameldowania dowiedzieliśmy się czegoś bardzo niezwykłego. Okazało się, że to jedyne miejsce w Ameryce gdzie na pustyni działa opera. Tak, sami nie dowierzaliśmy Opera House Amargosa. W 1967 roku Marta Becket (1924-2017) amerykańska aktorka, tancerka. choreografka i malarka wybrała się ze swoim mężem w podróż poślubną. Podczas drogi przebili oponę i musieli zatrzymać się na noc w Death Valley Junction. Marta odkryła stary teatr działający w hotelu i zdecydowała się przerobić go na budynek baletowo-operowy. Własnoręcznie namalowała freski w sali operowej i w korytarzach hotelu, dzięki czemu stworzyła kulturalne miejsce na pustyni. Początkowo występowała sama bez publiczności, aż w 1970 została odkryta przez dziennikarza z National Geographic, a artykuł o niej w Life spowodował zainteresowani jej spektaklami. Film dokumentalny o jej życiu Amargosa otrzymał nominację do Oskara w 2000 roku.
W hotelu poświęcona jest jej specjalna wystawa, ale można też zakupić książkę napisaną przez jej córką, która przybliża historię tego miejsca. Ciekawscy mogą za kilkadziesiąt dolarów zobaczyć salę operową, a raz w roku kupić bilet na przedstawienie. Cóż za niezwykła kobieta, z fantazją i ideałami… Stworzyć na pustyni salę operowo-baletową i organizować przedstawienia… Dla jednych wariatka, dla innych pasjonatka i wizjonerka.
W nocy w Death Valley Junction rozpętała się burza i spadł gwałtowny deszcz. Zrozumiałem, że w Dolinie Śmierci często pada, ale temperatury są tak zabójcze, że roślinność jest bez szans. Dojechaliśmy do Badwater Basin, słynnego jeziora, które wysychając raz na jakiś czas pozostawia po sobie pole mieniącej się bielą soli. Opady były tak duże, że cała sól się roztopiła i nie udało się dotrzeć do brzegu Badwater. Przeprawianie się przez słone kałuże okazało się bardzo ryzykownym przedsięwzięciem. Nikt z nas nie chciał wykąpać się w soli, tym bardziej, że temperatura wzrosła do około 40 stopni. Słońce paliło niemiłosiernie i cieszyłem się, założyłem swój kowbojski kapelusz. Dzięki niemu i czarnemu strojowi sportowemu, w którym parę lat temu wybrałem się na pielgrzymkę do Santiago de Compostela, uniknąłem wszechobecnego słońca i nie musiałem co chwilę nakładać filtru na skórę.
Kolejną atrakcją naszej wycieczki był olbrzymi krater Ubehebe, do którego prowadziła, jak to na pustyni, tylko jedna droga. Jechaliśmy sporo bo prawie 71 mil, ale faktycznie opłacało się. Krater jest stosunkowo młody jak na całą dolinę bo ma zaledwie 2000 lat, można zejść na jego samo dno i poczuć jak wysoka jest to formacja. Ze szczytu (o ile można mówić o szczycie krateru) rozciąga się przepiękna panorama na dolinę. To jednak nie był najładniejszy widok, jaki udało nam się tego dnia zobaczyć.
Wracając z Doliny Śmierci skierowaliśmy się na drogę na California City prowadzącą z drugiej strony Parku Sekwoi. Był absolutny strzał w dziesiątkę. Droga wiła się po pustynnym terenie i wkrótce przed naszymi oczami wyrosły piaszczyste ruchome wydmy. Rzeczywiście można było poczuć się jak na Saharze, spacer po piasku palił w podeszwy butów. Zrobiłem wydmom mnóstwo zdjęć. (Powinny być zadowolone, że miały darmowego fotografa i solową sesję fotograficzną). Mój aparat w komórce z trudem to jednak wytrzymał (w pewnym momencie po raz pierwszy w życiu zobaczyłem komunikat, że telefon jest przegrzany), a Motorola Andrzeja po prostu się wyłączyła i udało się ją uruchomić dopiero parę godzin po wyjeździe z Death Valley.
Droga wyjazdowa z doliny to coś czego nie da się opisać. Wydawało nam się, że już wszystko widzieliśmy, ale tylko tak nam się wydawało. Wpierw wjechaliśmy w skały, potem czekał nas niezwykły zjazd w dół doliny by potem wspiąć się znowu na zbocze gór, gdzie naszym oczom ukazał się spektakularny widok. Miejsce było świadkiem kręcenia kilku części Gwiezdnych wojen i faktycznie można się zastanawiać czy to faktycznie jest jeszcze Ziemia. Zresztą zrealizowano tutaj także filmy o kalifornijskiej gorączce złota, która pojawiła się w 1848 roku, a potem na początku XX wieku. W Dolinie Śmierci nie ma jednak zbyt wielu ciekawych miasteczek z tego okresu (więcej jest w okolicach Yosemite, fantastyczna jest zwłaszcza Mariposa).
Death Valley to miejsce z kategorii MUST SEE. Zachęciło mnie do podjęcia decyzji o przeprowadzce na pustynię… Ale nie bezludną, o czym już za tydzień.
Comentarios