Walt Disney Concert Hall należy do najbardziej olśniewających budynków w Los Angeles. Trudno przejść obok niego obojętnie. Wygląda jak gigantyczny stalowy statek, który przybił do brzegu Kalifornii i szczyci się swoją obecnością pośród drapaczy chmur w Downtown. Historia jego powstania nie należy jednak do bardzo szczęśliwych. Gdyby nie wsparcie finansowe prywatnych sponsorów architektoniczny fenomen pozostałoby zrealizowany tylko na papierze (bądź w komputerze).
W 1987 roku wdowa po Walcie Disneyu Lillian przeznaczyła kwotę 50 milionów dolarów na budowę sali, która miała upamiętniać zasługi jej męża dla rozwoju kultury i sztuki w Los Angeles. Cztery lata później Frank Gehry, jeden z najwybitniejszych architektów kanadyjskich (o polsko-żydowskich korzeniach), przedstawił imponujący projekt nowego budynku. Wkrótce rozpoczęła się budowa parkingu, która pochłonęła dwukrotność sumy darowanej przez Lillian Disney (miasto musiało dołożyć brakującą resztę). Można się domyślać, co się stało później. W skutek braku funduszy budowa utknęła w martwym punkcie. Dopiero w 1999 roku dzięki wsparciu prywatnych sponsorów, a także The Walt Disney Company wmurowano kamień węgielny. W sumie cały projekt kosztował (jedynie) 274 miliony dolarów czyli ponad pięć razy więcej niż przewidywano na początku.
Mimo, że budynek autorstwa Franka Gehry'ego jest usytuowany w sąsiedztwie innych niezwykłych realizacji architektonicznych, to jednak pobija je swoją fantazją i pomysłowością. A wokół Walt Disney Concert Hall kłębią się takie cudeńka jak: LA Opera, The Music Center, The Broad - Muzeum Sztuki Nowoczesnej, The Museum of Contemporary Arts, Dorothy Chandler Pavilion czy nawet The Grand - hotel autorstwa samego Gehry'ego.
Wnętrze Walt Disney Concert Hall niestety nie jest już takie powalające jak jego zewnętrzna bryła. Ruchome schody przypominają trochę supermarket (lub stację metra), a wąskie korytarze są dosyć klaustrofobiczne. Na uwagę zasługuje sala kameralna o niespotykanym kształcie z kolorowymi krzesłami oraz potężne kolumny w kształcie organowych piszczałek. W sklepiku, a właściwie w butiku bo tak można go nazwać, można kupić płyty i książki (wszędzie jest obecny Herbie Hancock), ale także ekskluzywną biżuterią. No tak... wejście na koncert raczej nie jest zarezerwowane dla ubogich tego świata, najtańszy bilet na ostatnim balkonie kosztuje 20 dolarów (oczywiście bez podatku). Zastanawiam się jak długo funkcjonowałby NOSPR gdyby najtańszy bilet kosztował 100 złotych...
Wnętrze sali koncertowej nie robi większego wrażenie przy normalnym świetle. Cały urok objawia się dopiero po zgaszeniu świateł, kiedy to niebieski kolor tła za sceną oraz bordowe piszczałki organów zaczynają atakować nasz nerw wzrokowy. Przed wejściem muzyków orkiestry (zdjęcie z koncertu City of Birmingham Symphony Orchestra) miałem wrażenie, że jestem w sali organowej hrabiego Draculi. Kolorystyka świetlna jest bowiem daleka od znanej nam rzeczywistości przestrzeni koncertowych, sufit przypomina zwisające płótna jakiegoś dużego namiotu, a obicia foteli są zaskakująco różnokolorowe.
Jednym z koncertów na które się wybrałem, jadąc metrem, czy jak mówią kalifornijczycy pociągiem, w otoczeniu bezdomnych i uzależnionych (cóż za kontrast dla wielkiej sztuki), był recital amerykańskiej diwy Renée Fleming i francuskiego pianisty (a obecnie mieszkańca LA) Jeana-Yvesa Thibaudeta. Na program składały się wybrane pieśni Schuberta (z Pięknej młynarki), Liszta, Duparca oraz mojego ukochanego Fauré. Thibaudet wystąpił także solo grając dwa utwory: jedno z Marzeń miłosnych Liszta i Zatopioną katedrę Debussy'ego. Mimo, że siedziałem dosyć daleko od sceny, bo kupiłem najtańszy bilet, to interpretacja obu artystów zrobiła na mnie duże wrażenie. Delikatność gry fortepianowej Thibaudeta przy bogatej palecie ekspresyjnej Fleming przyniosły wspaniałe efekty, zwłaszcza w drugiej części koncertu poświęconej muzyce francuskiej. Już nie mogę się doczekać usłyszenia tej wokalistki w najnowszej produkcji operowej The Hours Kevina Putsa (na podstawie noweli Virginii Woolf) w Metropolitan Opera. Będę miał niezwykłą okazję porównać interpretacje pieśniowe Fleming z jej kreacją operową, tym razem już nie w LA, a w Nowym Jorku w grudniu (o czym z pewnością napiszę na blogu).
W przerwie koncertu miałem okazję wybrać się do ogrodów i podziwiać fascynującą panoramę Downtown LA, pełną ulicznych świateł i ponurych wieżowców. Moją uwagę przykuła oryginalna fontanna w kształcie róży. Jak się potem dowiedziałem ta oryginalna rzeźba powstała z kilkuset (jak nie kilku tysięcy) potłuczonych elementów porcelany Royal Delft Blue (na stronie La Phil można znaleźć historię dotyczącą jej powstania i związku z Lillian i Waltem Disney) . Taki porcelanowy Frankenstein, który ożywa dzięki światłu i krystalicznie czystej wodzie. Różana fontanna to prawdziwe cacko... Gdybym był dyrektorem LA Phil to zażywałbym w niej kąpieli po całym dniu pracy, chociaż mogłoby być to ryzykowne i wiązać się z utratą tego prestiżowego stanowiska ;)
Przyznaję, że po wyjściu z Walt Disney Concert Hall, która jest siedzibą LA Phil czyli orkiestry filharmonicznej Los Angeles, nie mogłem powstrzymać się od zachwytu. Dzieło Franka Gehry'ego nocą wygląda po prostu bajkowo, zacierają się ostre kontury tej budowli, stalowy statek zdaje się płynąć po morzu chmur. Światła i cienie tańczą po jego kadłubie i żaglach, zapraszając do odwiedzenia i przeżycia kolejnego magicznej podróży w świecie dźwięków. Na pewno nie raz wybiorę się z nim w muzyczny rejs (najwcześniej w styczniu na wykonanie opery Johna Adamsa Girls of the Golden West pod batutą samego kompozytora).
Comments